sobota, 12 listopada 2016

,,Córka Dementora" rozdział 2

                                                                     Rozdział 2
-To co idziemy?- Tedy czekał sprzed zamkiem.
-Jasne tylko gdzie? I po co?
-Gdzie? Nie wiem. Ale po co to wiem. Idziemy bo musze coś ci pokazać.- Ruszył ku jezioru. A ja za nim.
- To co takiego masz mi do pokazania? - Ted uśmiechnął się tajemniczo. I wyjął czysty kawałek pergaminu z taką czcią jakby w niej mieszkał sam Merlin.
-To.
-To? Mówisz poważnie?
-Tak całkiem poważnie. Ale spokojnie moja reakcja była podobna.
-Reakcja na kawałek pergaminu?
-Nie.- Opowiedział rozbawiony. Po czym wyjął różdżczkę i powiedział ,,Uroczyście przysięgam że knuje cos nie dobrego."
-To jest...
-Mapa huncwotów skąd ją masz?
-Harry mi ją dał...Eee oczywiście w te wakacje. Inaczej bym wam powieział.
- Ale genialnie!!- wyciągnełam rekę w strone mapy. -Mogę?
-Jasne.- Odpowiedział jakby z ulgą i podał mi mapę. Moje oczy przestudiowały okładkę, ale zatrzymały się na słowie Łapa. Tak zawsze to on Syriusz Black budził w jakimś sensie ,,podziw".
-No co nie chcesz zobaczyć gdzie jest Lucy?- Miał racje. Mam w rękach najwspanialszą mapę na świecie a oglądam okładkę. Rozkładam ją. I masa kropek i podpisów oślepiła moje oczy.
Jest śudma rano. Zmierzam właśnie do wielkiej sali. W odróżnieniu od reszty uczniów którzy czekają na pocztę, mam nadzieje że znajdę tam mnóstwo smakołyków. O poczcie mogę tylko pomarzyć, moi rodzice nawet jeśli żyją nie odzywają się. Wątpie w to że nagle po dwunastu latach się odezwą. Oprucz listu z hogwartu który dostałam rok temu nie dostaje listów, i prezentów na święta czy urodziny oczywiście dostaje je od przyjaciół , ale to nie to samo. Chciałabym kiedyś muc tak wejść do wielkiej sali i zobaczyć sowę która wystawia nużkę z listem od moich rodziców. Na pierwszym roku nawet myślałam że dostane jakiś list, tłumaczyłam sobie że ojciec mnie szuka ale nigdy mu nie powiedziano gdzie jestem i teraz dowiedział się że uczęszczam do Hogwartu. Niestety to sie nie wydarzyło choć cały rok czekałam na poczte jak na święta bożego narodzienia ten list lub jaka kolwiek oznaka życia do mnie nie trafiła w tym roku postanowiłam odpuścić. Więc tak właśnie wchodzę do wielkiej sali. Siadam obok Lucy która przychodzi zawsze wcześniej.
-Zdąrzyłaś na pocztę! Lily ,,dementor'!- To był Kevin Nalled od roku mi dokucza. Nie powiem że jego słowa mnie nie poruszyły bo to nie prawda zawsze kiedy to mówi moje oczy robią się ciepłe nigdy nie wiem czy to łzy czy ktoś je podpala.
-Nie przejmuj się nim.-Pocieszyła mnie Lucy. Kto jak kto ale ona i Ted wiedzą że on umie doprowadzić mnie do stanu okropnego. Usiadłam obok niej nic nie mówiąc. Nagle poczułam że dotyka mnie ręka pełna zrozumienia i ciepła. To ręka Teda. On jedyny choć trochę wie jak się czuje. W końcu on stracił rodziców w bitwie o Hogwart. To okropne i wiem że to przeżywa, ale on wie kim byli i może być z nich dumny że umarli w dobrej sprawie. Ja niestety mogę tylko pomyśleć. Choć nie zmienie faktu że urodziłam się w Azkabanie. Oni tam byli, czyli zrobili coś nie dobrego. Kevin nawet kiedyś powiedział Tedowi że jest 80% szansy że mój ojciec był tym kto zabił jego ojca a matka morderczynią jego matki. Ted tylko się uśmiechnął i powiedział ,,Nawet jak tak jest to nie jej wina że jest ich córką" ale potem tak dziwnie na mnie patrzył. Na szczęście to przeszło.
                                                                       Rozdział 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz